Wyszedł mi długi ten post, skrócę żeby nie odstraszał
30 lat temu instalacje elektryczne były projektowane wg zasady: "miedź jest droga, mocne diody prostownicze kosztują majątek, dajmy więc słaby alternator, ale duży akumulator - użytkownik jak raz na jakiś czas dłużej popracuje to akumulator się naładuje, a jak nie, to sobie podłączy pod prostownik"
- stąd takie duże akumulatory w naszych ciągniczkach, i czasem kłopoty z brakiem prądu.
Obecnie to wygląda tak: "prądu wytwarzanego przez alternator ma wystarczyć (prawie) w każdych warunkach, zróbmy potężny alternator, mocy w silniku i tak wystarczy żeby go napędzić. Do tego mały akumulator, bo ołów drogi. Ale zaraz, miedź dalej jest droga, dajmy jej mniej w tym mocnym alternatorze - trudno, będzie się mocniej grzał i szybciej się spali - byle po gwarancji. Albo zróbmy w ogóle wszystko z aluminium, będzie taniej i już na pewno po 5 latach korozja zeżre uzwojenia".
Kilka słów o ocenie stanu instalacji elektrycznej - "usterka czy ten typ tak ma"
Włączamy silnik, robimy przegazowanie żeby alternator zaczął pracować (czasem bez tego nie zaczyna - nie musi to oznaczać usterki, taka konstrukcja). Zostawiamy na kilka minut i mierzymy napięcie na czopach akumulatora. I tak:
- jest 14,0 - 14,3 volta (no, 13,9 do 14,4) -to idealnie, jak po włączeniu świateł mamy to samo to w ogole bajka;
- powyżej 14,5 volta - podejrzewamy uszkodzony regulator napięcia (czasem sam alternator); jeśli powyżej 15V to akumulator gazuje i polegnie w krótkim czasie, z jednej strony z powodu braku wody destylowanej (to jeszcze zwykle można uzupełnić), z drugiej gazowanie rozsadza masę czynną degradując płyty akumulatora;
- napięcie trochę poniżej 14V - szukamy miejsca, gdzie jest słaby styk i "gubimy napięcie": (na pracującym silniku i zapalonych światłach mierzymy NAPIĘCIE między obudową alternatora a masą silnika - powinno być nie więcej niż 0,02V (tak, setne części volta), a następnie między zaciskiem wyjściowym na alternatorze, czyli tam, gdzie kabel podłączony do akumulatora idący, a tym właśnie czopem akumulatora - i tutaj powinno być nie więcej niż 0,05 V). Pomiary te robimy przy włączonych światłach (żeby wymusić produkowanie prądu przez alternator, a więc i przepływ prądu, więc i spadki napięcia na niepewnych połączeniach). Teraz gasimy silnik, zapalamy światła i mierzymy przy akumulatorze raz jeszcze: między czopem a klemą, między klemą a kablem zakutym w tej klemie itd. W samochodach znajdywałem w takich miejscach spadki po 0,2 volta, a złącza były aż gorące. W traktorku, gdzie nie mamy za wiele odbiorników do podłączenia, napięcie w tych miejscach nie powinno być większe niż 0,05V;
-Jeśli na pracującym silniku mamy poniżej 13 V, to właściwie całkowity brak ładowania. Jak dodanie gazu nic nie zmienia, szukamy urwanego kabla, jakiegoś uszkodzonego wyłącznika (np. masy), albo... albo innego regulatora napięcia lub nawet alternatora.
Na koniec kilka słów o słabym ładowaniu w połączeniu z dużym akumulatorem.
Fabrycznie w moim TV był alternator Ducatti wbudowany w koło zamachowe, o maksymalnym prądzie około 13A (przy 3000 obr/min) i niecałych 3A na wolnych obrotach. Takie coś ledwo wystarczało na światła pozycyjne. Sprawę ratował akumulator 70Ah i samodyscyplina w używaniu prostownika. Obecnie mam alternator 55A i leciwy (8 lat) akumulator 50Ah, a prostownika nie muszę używać.